Obawiałem się przed wypadem na ten film, czy ogólnie bardzo dobry poziom aktorów nagrodzonych w tym roku Oscarem (Mirren, Whitaker i Arkin, który powinien przegrać z Haleyem, ale i tak był świetny) nie będzie mi się wydawał niższy po obejrzeniu roli Hudson w tym filmie (tzn. czy kobieta nie będzie odstawać od reszty). Na szczęście martwiłem się niepotrzebnie. :) Nie piszę o jej głosie, bo ten jest bez dwóch zdań fenomenalny, ale wystarczy przypomnieć sobie scenę, w której zostaje wyrzucona z zespołu i śpiewa przed pustą salą, by mieć pewność, że to rola, która na Oscara zasłużyła! Aż mnie ciarki przeszły, kiedy wpatrywałem się w jej twarz, zawiedzioną, wykrzywioną cierpieniem. Ruchy całego ciała, rąk!! Nikt by tego lepiej nie zagrał. Śpiew oczywiście potęguje tutaj emocje, ale nie jest najważniejszy. Jak zresztą we wszystkich scenach z jej udziałem. :) No, tyle o niej. Reszta aktorów też się spisała dobrze (Knowles) lub nawet lepiej niż dobrze (Murphy, Foxx). Strona techniczno-muzyczna bez zarzutu. Trochę szkoda, że całość jest tak TRADYCYJNA (w przeciwieństwie np. do "Chicago" i "Moulin Rouge", które próbowały łamać konwencje) -i za to TYLKO 8/10, ale większość nagród zasłużona (no, może z wyjątkiem Globy za najlepszy musical/komedię roku -"Mała Miss" jest lepsza :P ).
Zgadzam się ze wszystkim, poza tym, że Arkin IMO wygrał w 100% zasłużenie. Aha, i strona techniczno-muzyczna nie jest "bez zarzutu" - jest zajebista! Ode mnie 9/10. Pzdr.
Obejrzałem drugi raz... I porwał mnie mniej. Uderzyła mnie też nieudolna dość reżseria - pan Condon nie ma wyczucia co do wątków - jak dla mnie są wprowadzane chaotycznie. Zniżam ocenę za to do 810.