z niezłą muzyką.
Tak miałem napisać. Ale muzyka w połowie filmu staje się nieznośna. Znacie to uczucie "niech oni już skończą śpiewać"? Granica od której się ona pojawia jest daleko przekroczona.
Film w zasadzie bez gry wstępnej zaczyna naparzać muzyką od samego początku i z biegiem czasu jest jej coraz więcej. Tak jakby zabrakło pomysłu na porządną fabułę i w ten sposób próbowano to zamaskować.
Muzyka niby przyzwoita, ale po dobrych musicallach zostaje coś w głowie co samo się nuci. Po tym filmie masz ochotę nucić ciszę, lub cokolwiek innego niż r'n'b.
Okazjonalne rasistowskie wstawki z białymi ludźmi, którzy przedstawieni są jako drętwi, nudni i złośliwi tylko dopełniają obrazu tekturowej całości.
No szkoda, bo fajnie zobaczyć Eddiego Murphiego w formie. Szkoda, że film nie pomaga w czerpaniu satysfakcji.
Jeśli ktoś chce wytrwać do końca to przygotujcie sobie jakąś książkę do czytania, ewentualnie naładujcie baterię w telefonie.